Ostatnie promienie zachodzącego słońca umykają poprzez szczelinę między progiem a zamykającymi się drzwiami. Kobieta przekręca klucz, poprawia chustkę, zamyka drewnianą furtkę, wsiada do samochodu i odjeżdża. Światło umyka przez stare okna, w jego słabnącym blasku wirują ziarenka kurzu poruszonego przez stopy stawiające kroki na sfatygowanej drewnianej podłodze. W górę unosi się zapach drewna wiele razy szorowanego i pastowanego, drewna pieszczonego setki razy krokami małych bajtli, szybkim biegiem zakochanych, powolnymi i zmęczonymi krokami starzika, drewna spotykającego aniołów życia i śmierci, zbroczonego krwią i poświęconego łzami szczęścia. Nagle słychać cichy świst, jakby czas na chwilę się zatrzymał, ziarenka kurzu przestają wirować w powietrzu, zastygają w bezruchu, promień światła cofa się o sekundę do tyłu i dotyka par butów, które, ustawione posłusznie rzędem pod najniższym schodkiem, zaczynają odliczać swoje kroki i przypominać sobie właścicieli. Wspomnienia stają się znów żywe i budzą ze snu przedmioty,z którymi zostały połączone dawno temu.
Buty tupią marsza i walca, przeszkadzają sobie nawzajem i wypadają z rytmu. Fortepian chrząka i w ciszy nuci ostatnią melodię, którą za jego życia ktoś grał. Z pieca unosi się zapach wypiekanego chleba i błogosławieństwa. Matka Boska, której serca pijany żołnierz pewnej styczniowej nocy nie potrafił przestrzelić, w zadumie jasną dłonią dotyka na obrazie wypalonej przez kule pocisku rany i przypomina sobie modlitwy i wezwania, które z żarem szeptane były ku jej obliczu.
Fotografie kobiet, mężczyzn i dzieci spoglądają po sobie, spojrzenia uwiecznione na długość życia papieru toną w ciemniejącej przestrzeni, poszukują fotografa stojącego po drugiej stronie szkła, spoglądającego na ich podnoszące się w oddechu piersi.
-Geheiligt werde dein Name…
-Przyjdź Królestwo Twoje…
-Dein Wille geschehe…
-Jako w niebie, tak i na ziemi…
-Unser tägliches Brot gib uns heute- szepczą księgi ustawione w pradawnych regałach, na przekór ulotkom, gazetom, wezwaniom, które rozszarpują modlitwę na pół, one wspólnie spoglądają na dłonie wertujące już pożółkłe stronice w poszukiwaniu nadziei i ukojenia.
–I kaj tyn chlyb…- zastanawia się porcelana ustawiona za szklaną witryną. Niezliczone naczynia i narzędzia czekają, aż znów się napełnią, aż ciepłe, szorstkie, spracowane dłonie znów pewnie i mocno je uchwycą i ruszą nimi w bój z życiem. Dotyki gładkich dłoni muskających ich jedynie opuszkami palców jakby były przeżytkiem, reliktem z dawno minionych czasów są im dziwne i obce, tulą się w swoich wspomnieniach, wydzielają zapach kawy, wyrzucają parę wrzącej wody w powietrze, terkoczą, ruszają się, próbują ciąć, chcą szyć, pisać, klawisze wciskane jeden po drugim rzucają słowami w przestrzeń bez papieru.
Słój ściągnięty z starej lady sklepowej tak dobrze pamięta ocet, że gdyby podnieść przykrywkę, wyrzuciłby w przestrzeń kwaskowaty zapach.
Podłoga trzeszczy, daje znak, obrazy, szepty, szemrania, przemilczane melodie milkną, cisza otula każde słowo i każdy ruch, gdy ostatni promień słońca umyka. Księżyc zagląda poprzez okno do izby, w której w powietrzu wirują wspomnienia nie mogące zaznać spokoju, rzucają się po kątach w srebrnej poświacie spokojnej i cichej nocy, spoglądają na ostatnich świadków swojego istnienia i malują cienie na blado oświetlonej ścianie.
Z pierwszym promieniem wschodzącego słońca ciepło wdziera się do izby i zaczyna utulać wspomnienia do snu, te zmęczone całonocnym odgrywaniem swojego życia na nowo, opadają na drewnianą podłogę, wsiąkają w tkaniny, pościel, kartki ksiąg i gdy kobieta otwiera drzwi, oprócz zapachu wiekowego drewna zmieszanego z świeżym aromatem lawendy i mięty rosnących na ganku, uderzają ją w twarz cząstki dzielonej pamięci wielu pokoleń ludzi, zachowanej i zakonserwowanej w jednej, niewielkiej Chałpce Starzika.....
AUTOR:
MONIKA NEUMANN